26 grudnia 2015

#05 "Nie chciałam podnosić głowy znad strun"



***
**Violetta**
Gdy wbiegam na salę na uroczyste rozpoczęcie roku zatrzymuje mnie wysoka kobieta.
-Nie tak szybko, młoda panno. Może zechcesz wyjaśnić nam wszystkim co to ma znaczyć?-mówi do mnie, a ja odrwacam się szybko, wyraźnie przestraszona. Dwóch chłopaków, których imion nie znam - zapewne ci, którzy przed chwilą się bili, jak sądzę, stają ze złymi minami przedemną, ale na szczęście w bezpiecznej odległości. Trzymają ich dwóch ochroniarzy. O co do cholery w tym chodzi?! Ta szkoła to jakaś... Patologia! Kobieta, która w szpilkach ma na oko metr osiemdziesiąt, napakowani mężczyźni... W szkołach na filmach tego nie było. Jeszcze ten dupek i jego kolega. 
-To wszystko przez ciebie! Teraz jesteśmy tu udupieni!-wrzeszczy na mnie brunet i rzuciłby się na mnie, gdyby nie mój "kochany", który podstawił mu nogę, więc potężny Hiszpan tylko zwalił się na ziemie. Nie wiem w co oni wszyscy grają. 
-Nikt cię nie nauczył, Diego, że na kobiety nie podnosi się ręki?!-warczy do niego drugi. Aha, tak więc poznałam imię kolegi mojego "znajomego".
-Cała wasza trójka do dyrektora. Teraz!-mówi kobieta, z wrogością w spojrzeniu.
-A..Ale J-jak to trójka?-pytam cichutko, przerażona.

***
**Leon**
Kiedy tajemnicza dziewczyna wybiegła z sali przyszła po nas matka Diego, która próbuje przejąć tą szkołę od kilku lat. Nawet nie wiem kim jest... Chyba jakimś zastępcą dyrektora, czy coś. Wraz z nią zjawiają się te snoby, których poznałem osobiście rok temu, kiedy zacząłem naukę w tej szkole. Zabierają nas, a ja tylko modlę się, żeby ta niewinna istota w to wszystko nie wpadła.
W końcu siedzimy u dyrektora; raczej oni siedzą, ustąpiłem jej miejsca, bo przecież Diego nie mógł...
Jego matka, Priscilla i tak zawsze będzie z niego dumna. Na szczęście dyrektor Snow jest spoko. 
-Więc co, chłopcy. O tą panią się pobiliście?
-Nie, nie nie... Ja ich tylko... My się nie znamy, nie, nie...-słyszę drżący głos dziewczyny, która wyraźnie spanikowała.
-Tak, o nią.-mówię, a ona wybucha płaczem przerażona. Jeszcze mi za to podziękuje...
-Dobrze, ja sobie z tobą, Diego, porozmawiam w domu...-mówi ostro matka tego debila i wyprowadza go z gabinetu dyrektora. Siadam na jego miejscu, będąc pewny, że znów ujdzie mu to płazem. 
-Ja wiem, że nigdy nie darzyliście się sympatią, ale bardzo mi przykro, panie Verdas, że wydarzenia z poprzedniego roku powtarzają się.-mówi Snow rzeczowym tonem.

***
**Violetta**
-Jesteście wszyscy porąbani!-krzyczę, zrywając się na równe nogi i wybiegam zła, smutna i bardzo przestraszona. Przez łzy nic nie widzę, nie wiem gdzie biegnę. Nie myślałam co powiedziałam, to wszystko wyszło ze mnie pod wpływem impulsu. Mam dość tej szkoły, choć tak naprawdę znam ją tylko jakieś... 46 minut. 
Teraz wiem, czemu ojciec wybrał tą szkołę. Jakaś podwojona, pieprzona ochrona i sami bogaci ludzie. Skręcam tylko w jakąś alejkę i siadam na krawężniku, płacząc i trzęsąc się. 

-Emm... Przepraszam, widziałam jak wybiegasz ze szkoły. Wszyscy już dawno wrócili do domów, więc zostaliście tam tylko wy... Czy... Mój brat coś ci zrobił?-widzę blondynkę, która siada z zatroskaną miną obok mnie. Unoszę na nią wzrok, wycierając szybko łzy.
-Nie wiem, który z nich jest twoim bratem, ale nienawidzę ich obu... Chociaż jeden jest przystojny...
I znam go od dwóch dni... I dziś mi pomógł... A potem mnie wsypał w tą chorą sytuację...-wypłakałam, patrząc na nią nieświadomie.
-Jestem Ludmiła, a ty?-mówi do mnie cicho, i przyjaźnie. Uśmiecha się do mnie. 
-Violetta. Jesteśmy razem w klasie.-odpowiadam jej, przypominając sobie gdy sprawdzałam listę osób z mojej nowej klasy. Zaczęłyśmy dużo rozmawiać, w skutku czego poszłyśmy do jej domu. Był tuż przy moim! Wchodzę do jej pokoju i rozglądam się z uśmiechem. Wcale nie zdziwił mnie bogaty wystrój. Siadam na jej łóżku. 
-Oo, grasz?-pytam i biorę jej różową gitarę. 
-Tak, zaraz wracam, przyniosę picie.-oznajmia i znika za drzwiami. 
Zaczynam grać spokojną melodię na instrumencie. 
-Ludmiła prosiłem cię, żebyś...-do jej pokoju zdecydowanym krokiem wchodzi nijaki Verdas.

***
**Leon**
Będąc u siebie w pokoju, ścianę obok słyszę jak Ludmiła gra na gitarze. Zdenerwowało mnie to, wstałem i ruszyłem zdecydowanym krokiem do jej pokoju.
-Ludmiła prosiłem cię, żebyś...-mówię i nagle zamurowało mnie. Na jej łóżku widzę dziewczynę, którą ostatnio tak często spotykam.
-Żebyś nie grała, kiedy jestem w domu...-dokańczam zdanie już ciszej, błądząc wzrokiem po siedemnastolatce. 
Wypowiedziałem to prawie szeptem, widząc jak bardzo przestraszyłem tą niewinną i drobną osóbkę. Wzdrygnęła się, odłożyła szybko gitarę i wstała, wymijając mnie w drzwiach. Zanim jednak to zrobiła złapałem ją za nadgarstki, nie pozwalając jej wyjść. Przycisnąłem ją delikatnie do ściany od wewnątrz pokoju, opierając jej ręce o ścianę, na wysokości jej głowy. Zbliżyłem się, nasze szybkie oddechy dopełniały się. Zatonąłem w jej czekoladowych oczkach.


***
**Violetta**
-Violu, przyniosłam...-powiedziała Ludmiła, po tym jak szybko weszła do pokoju i położyła tacę z ciastkami i dwiema szklankami, ale szybko przerwała, bo zobaczyła nas takich stojąch. Przycisnął mnie do ściany, swoim ciężarem. Całym ciałem mówię TAK. Promieniuję jakąś dziwną energią, czuję masę motylków w brzuchu, jego oddech na swoim ciele i wielkie, niepohamowane pragnienie spróbowania jego miękkich i naturalnie zaróżowionych warg.
Słyszę głos Ludmiły i moje policzki automatycznie, niemal błyskawicznie się rumienią. Jednak on był szybszy. Odsuwa się odemnie szybko, rzucając Lu beznamiętne spojrzenie i opuszcza jej pokój. 


Zostawił mnie taką... Taką... Nie mam pojęcia co czułam, ale definitywnie to najlepsze uczucie, jakie poczułam w życiu. Coś w stylu podniecenia, jakkolwiek to zabrzmi - zwyczajnie miałam na niego ochotę. 
Ludmiła tylko uśmiechnęła się szeroko, widząc jak przymykam oczy, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o ściane. Zamknęłam oczy, próbując ochłonąć. 
-Co to było?-pisnęła podeekscytowana, zamykając drzwi. -Jejku, ale jesteście słodcy!-zaczęła podskakiwać jak mała dziewczynka.
-Uspokój się Ludmiła.-mruknęłam pod nosem, spowrotem siadając na jej łóżku niezadowolona. Uwiódł mnie. Dosłownie uwiódł, to idealne słowo aby opisać co teraz czułam. Co go tak nagle odepchnęło.
Hmm... Może to, Violetta, że znacie się dwa dni?!-karcę się w myślach i szybko przytomnieje. 
-Nic sobie nie myśl! NIC!-prawie krzyczę, zestresowana i szybko wychodzę z jej pokoju.

***
**Leon**
Wracam do swojej sypialni, trzaskam drzwiami i rzucam się na łóżko. Walę w nie pięścią. Właściwie nie wiem co ja zrobiłem... Nie wiem na kogo jestem zły. Na siebie, że odwaliłem takie coś, czy na Ludmiłę, która nie pozwoliła nam zaspokoić naszego pragnienia pocałunku i dotyku. Tak, NASZEGO, ponieważ wyraźnie czułem, że jej się to podobało. W każdym razie - gdyby tak nie było - odepchnęłaby mnie. Podchodzę do okna i widzę jak Violetta wybiega z ogrodu a potem idzie do siebie i znika za drzewami jej posesji...

_________________________________________________________________________________________

Jak tam, kochani? ♥
Piszcie, jak myślicie, co stanie się z naszą Leonettą? 
btw. Jak mijają Wam święta? :*

19 grudnia 2015

#04 "Od dzisiejszego dnia zależy duża część twojej przyszłości."

**Przenieście się tylko dzięki wyobraźni do mrocznego parku**


-Hej, nie mdlej.-mówi wesoło wysoki szatyn. -Wiem, że jestem boski, już przyzwyczaiłem się...
Oderwałam się szybko, wymijając go i odchodząc od urwiska. Zmierzyłam go wzrokiem. 
-Wcale nie mdleję...-burczę pod nosem, patrząc na niego.
On tylko się śmieje. 
-Co tutaj robisz?-pyta i obserwuje reakcję pięknej siedemnastolatki. Wpatruję się w mgłę nad przepaścią, uśmiecham się delikatnie, ale nie jest to szczęśliwa mina. 
-Wygląda na to, że od dziś tu mieszkam. 

***
Budzę się przy niezawodnej pomocy budzika, równo o 6:00 rano. Zwlekam się z łóżka, i odsłaniam zasłony na wielkim oknie, o równie rozłożystym parapecie. Jasne, wręcz oślepiające promienie słońca wpadają do pięknego i od zawsze wymarzonego pokoju. Gdy tylko widzę krajobraz, przypominam sobie wczorajszy wieczór. 
Gdy spotkałam przystojnego chłopaka. 
Gdy woń jego perfum stała się dla mnie ukojeniem i zbawieniem od wszystkich problemów.
Gdy on pierwszy zaczął ze mną rozmawiać, a ja go olałam.
~"Skąd jesteś? Nigdy cię tu nie widziałem, a w tej dzielnicy miasta... Raczej żadnych 'nowych' nie ma. Wszyscy się znają..."~ 
Przypominam sobie jego aksamitny głos, nieraz przeplatany z seksowną chrypką. Ale być może uprzedziłam się już do niego. Wyrobiłam sobie o nim opinię... Bardzo poszarpaną. Widzę go w świetle najpopularniejszych chłopaków w szkole, którzy bawią się uczuciami dziewczyn, licznych lasek, które na niego lecą. Widzę go jako zapatrzonego w siebie dupka.
Dlatego wczoraj uciekłam. Z nadzieją, że już nigdy go nie spotkam.
Wyciągam z szafy bordową, klasyczną, lecz nie obcisłą i bez prowokującego dekoltu sukienkę, oraz do tego delikatny złoty naszyjnik. Miałam go przy sobie zawsze, to prezent od mojej babci. Na przywieszce miał literkę "V". Biorę to wszystko i wchodzę do swojej własnej łazienki z wejściem od pokoju - kolejna nowość w pałacu mojego ojca. Biorę prysznic a po wszystkich porannych czynnościach, które wykonałam, ubieram się również w sukienkę i dodatki. Pierwszy dzień szkoły. Stawiam na niewielkie czarne szpilki. Pudruję twarz, maluję starannie oczy oraz muskam usta pomadką. Jestem gotowa. Nie przywykłam do jedzenia śniadań, więc chowam portfel do torebki i wychodzę z domu. Dobrze, że nie ma mojego tatusia. Pewnie w takich porach już jest w pracy. Tak bardzo go pochłania, że nie może...! - mówię wściekła w myślach, lecz po chwili wychodzę z domu a piękna, ciepła pogoda mnie uspokaja. Zmierzam po ścieżce w stronę ogromnego ogrodzenia odgradzającego ogród. Gdy tylko zbliżam się do wielkiej bramy ona otwiera się tak, że nie muszę nawet jej dotykać. Przed nią podjeżdża ładny, czarny samochód. Zza kierownicy wychodzi mężczyzna w garniturze, który przedstawia mi się i podaje list. Czytam zawartość ozdobnego papieru, z którego wynika, że ów mężczyzna będzie mnie codziennie zawoził i odbierał ze szkoły. Unoszę brwi zażenowana, po czym wymuszam uprzejmy uśmiech do niego i wsiadam. 
Gdy jedziemy, rozglądam się po okolicy. Jest tam kilka równie dużych i pięknych domów. Faktycznie. Chłopak miał rację. Znajduję się w dzielnicy tych bogatych i lepszych. 
Dojeżdżam do szkoły, która wygląda nowocześnie. Otworzono mi drzwi. Wysiadam z samochodu i patrzę na ogromną grupę ludzi wlewających się do szkoły. Wzdycham cicho i ruszam przed siebie. Wchodzę nieśmiała do szkoły, wciąż szturchana przez uczniów. Podchodzę do szafek, gdzie było mniej ludzi. 
Dobra Violetta. Skup się. Od dzisiejszego dnia zależy duża część twojej przyszłości. 
Dzwoni dzwonek, i wszyscy wchodzą do sali na rozpoczęcie roku, a ja zostaję na cichym korytarzu. 
Wszystko byłoby w porządku. 
Gdyby nie jeden fakt. 
Słyszę za plecami przytłumione mocno krzyki i odgłosy - jakby... coś upadało - które są naprawdę cichutkie. 
Idę powoli w ich kierunku.


***

Wchodzę do szkoły i znowu go z nią widzę. Ogarnia mnie złość. Myślałem, że po ostatniej rozmowie dałem mu wystarczająco do zrozumienia, że ma ją zostawić w spokoju. Jednak myliłem się. 
Patrzę jak dotyka jej policzka i dosłownie zalewa mnie krew.
-Zostaw ją.-warczę i odpycham go na bok, tak, że obił się o szafki.
Ona tylko ucieka i wtapia się w tłum wchodzących na salę po usłyszeniu dzwonka. 
Zaczynamy się bić. 
-Mówiłem... Ci... Tyle... Razy... Że masz się do niej.... Nie zbliżać!-krzyczę na Diego, okładając go pięściami. On nie pozostał mi dłużny, przez co rozciął mi kącik wargi mocnym uderzeniem. 
Nie wiem co bym mu zrobił, gdyby nie ONA. 
Nie wierzę w to, że będzie teraz chodziła do tej szkoły. To ta piękna dziewczyna, z dzielnicy. To ta "nowa".


***
Wchodzę do szatni i widzę dwóch chłopaków, bijących się. Przeraził mnie ten widok. To ON?!
Nie, to nie możliwe. Za jakie grzechy, do jasnej cholery, mam chodzić z nim do jednej szkoły?!
Wzdycham, z zawiedzioną miną a oni wstają szybko, wpatrując się we mnie i nic nie mówiąc. Nawet nie obchodzi mnie o co im poszło... 
Słyszę czyjeś kroki, więc wybiegam stamtąd szybko, wtapiając się w tłum. Nie odwróciłam się na nimi ani razu.



  
***
 _______________________________________________________

Piszcie koniecznie w komentarzach co myślicie! ♥
5 komentarzy = Następny rodział!

12 grudnia 2015

#03 "Chciałam w otchłań, a zatonęłam w jego oczach..."

Patrzy ojcu prosto w twarz, nie mogąc w to uwierzyć. Tyle lat. Tyle lat minęło, a on... Tak po prostu sobie stoi i patrzy na nią. Nie może tego zrozumieć, to dla nich okropnie trudna sytuacja. Są dla siebie obcymi osobami, a w rzeczywistości w jej żyłach płynie jego krew.
-To...-zaczyna German cicho.
-Cześć.-odpowiada.
Życie nauczyło ją obojętności w każdym momencie.
-Violetto, tak bardzo przypominasz mi Marie... Jesteś tak samo piękna jak ona...-mówi wzruszony ojciec dziewczyny, dotykając jej policzka, po czym bierze w dłoń jej aksamitne włosy i mierzwi je z delikatnością, w dłoni.
Siedemnastolatka drży delikatnie pod wpływem jego dotyku. Po krótkiej chwili daje upust emocjom i puszcza walizkę. Wtula się w ciepłe, silne ramiona mężczyzny.
-Dlaczego nie było cię, kiedy najbardziej tego potrzebowałam?-pyta, przełykając swoje słone łzy, płynące strumieniem po jej policzkach. -Nie wychowywałeś mnie, miałeś mnie gdzieś, a ja i tak cię kocham, bo jesteś moim tatusiem, którego zawsze chciałam mieć przy sobie...-wyznaje.
-To nie tak... Violu jedźmy do domu. Porozmawiamy o wszystkim. Mamy czas, córeczko.-powiedział, co przekonało ją dopiero po dłuższej chwili, gdy już w końcu się wytulili. ~To będzie ciężka rozmowa...~pomyślała.
German wziął jej walizkę i umieścił ją w bagażniku drogiego, czarnego samochodu.
Wsiada do auta, po chwili jadą. Jest poranek. Nastolatka podziwia miasto, przez szybę pojazdu. Jest przeszczęśliwa, mimo swojej przeszłości. Przecież teraz wszystko się miało zmienić! Szalej, dziewczyno! Całe życie przed tobą! Poznawaj ludzi, baw się dobrze...
Jej oczom ukazuje się piękny dom. Jest pod ogromnym wrażeniem. Niby rzecz materialna, ale aż chce się żyć...




Biała willa z zadbanym ogrodem. Czyj wzrok by to nie cieszyło? Wysiada z samochodu i bierze swoje rzeczy.
-Jejku, jak tu pięknie.-szepcze, rozglądając się jak po istnym raju. Ona ma tu mieszkać? Tak skromna osoba?! Ojciec wprowadza ją do domu, po czym też do jej pokoju. Jest to piękne pomieszczenie, pełne światła z białymi meblami i dużym łóżkiem. Istnie pokój księżniczki...Rozpakowuje się spokojnie i schodzi na dół.
Wchodzi do kuchni, siada przy stole naprzeciwko ojca.
-Możemy porozmawiać?-pyta.
-Tak.
-Więc wyjaśnij mi proszę, dlaczego mnie zostawiłeś, gdy miałam zaledwie pięć lat? Dlaczego wychowywałam się bez ciebie, dlaczego zniszczyłeś całe moje życie? Dlaczego spotyka to akurat mnie?-odzywa się, oczy ma pełne łez. Ma żal do ojca, nie wie, czy będzie w stanie mu wybaczyć.
-Po śmierci twojej matki... Moje życie straciło sens, ale zrozum, że popełniłem błąd. Musisz mnie wysłuchać, Violetto. Jesteś dla mnie bardzo ważna, zawsze byłaś. Dostałem ofertę pracy, żeby zarobić na twoją przyszłość. Wyjechałem dla twojego dobra, jednocześnie kosztem naszego rozstania. Na twoim koncie są w tej chwili miliony, przepraszam. Ale gdy zrozumiałem, że mam tylko ciebie, musiałem zadbać o twoją przyszłość.
Wstała zła i jednocześnie smutna. Zostawił ją tylko dla tego, że chciał zarobić pieniądze? Przecież w dorosłości sama będzie w stanie o siebie zadbać. Nie wybaczy mu, na pewno.

-Przepraszam, muszę... Potrzebuję czasu...-szepcze, wbijając wzrok w ziemię. Nie spodziewała się takiego obrotu akcji. Wraca do swojego pokoju, do sypialni księżniczki. Siada na łóżku, wcześniej zamknęła drzwi, ale nie słyszy żadnych kroków, całe szczęście, że ojciec ją zrozumiał. Nie mogła tego znieść, czuła jakby ktoś wbił jej nóż w plecy i zostawił. Nie mogła w to uwierzyć. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu. Ubrała gruby, bordowy sweter do połowy ud, czarne getry i pudrowy komin. Włosy związała w luźnego koka, wzięła telefon, i wyszła z domu z słuchawkami w uszach. Poszła w kierunku centrum miasta. Nie znała go, ale była strasznie ciekawa. Sciemniało się, więc powoli budynki były rozświetlane, co wyglądało bajecznie. Nie wiedziała gdzie iść, więc wsiadła do pierwszego lepszego autobusu. Usiadła przy oknie, patrząc w szybę i widząc na niej odbicie chłopaka, który wyraźnie patrzył na nią.


***
Wychodzi z domu, ma dość wiecznych wrzasków na to, że się nie uczy. W końcu to jego życie, jego sprawa. Podobnie jak jego przyjaciele, pochodzi z rangi tych "wyższych", zamożniejszych, więc nie musi się uczyć, i tak będzie bogaty...
Wchodzi do autobusu i siada równolegle do jedynej osoby w pojeździe. Spogląda na nią. To ich bogata dzielnica, wszyscy się nawzajem znają, a on jej nigdy tu nie widział. Zaciekawiła go. Widzi piękną dziewczynę, która ma zaszklone oczy. Wygląda na przestraszoną, chłopak odnosi nawet wrażenie, że ta chudziutka piękność drży. Za chwile będą na ostatnim przystanku. Dojeżdżają do parku na końcu miasta, dziewczyna wysiada przed nim. On idzie za nią, ciekawy gdzie się wybiera.
***

Idzie coraz szybciej, przestraszona niemal zaczyna biec, widząc cień jego sylwetki. Wchodzi do parku, w którym jest ciemniej niż  na oświetlonych nastrojowo ulicach. Gdy mija każdą latarnię przy ścieżce ona automatycznie zapala się, ale szatynka boi się spojrzeć w tył, więc tylko rozgląda się po bokach niespokojnie. Jest zła na siebie, że wyszła z domu. Mogła siedzieć na miejscu, ale nie! Obraza majestatu, puści się na miasto, którego kompletnie nie zna, a na niedosyt wszystkiego zaraz nastanie noc. Przecież jutro ma być pierwszy dzień w jej nowej szkole, jutro ma nastać dzień, którego ona nie może się doczekać od dawna. Ma być pięknie, a ona musi się teraz martwić, czy w ogóle trafi do domu. Widzi koniec ścieżki i jakieś urwisko przed sobą.
-Cholera...-panicznie się boi. Odwraca się gwałtownie, z zamiarem ucieczki, ale natrafia na przeszkodę. Wpada na jego ciepły i umięśniony tors.

________________________________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWACJA DLA MNIE
MOTYWACJA = WENA
WENA = LEPSZY RODZIAŁ 

__________________________________________________________________________________                                                                    
Do soboty za tydzień! 

5 grudnia 2015

#02 "Możesz stać się tym, kim chcesz zostać"

"Nie rzucaj mi kłód pod nogi, bo nie wiadomo, czy nie potknę się kiedyś o jedną z nich, biegnąc by ratować ci życie."
Wchodzi zdecydowanym krokiem do samolotu. Panicznie boi się latać, w końcu tak zginęła jej mama... Przez te wszystkie lata pytała Angeliki jak to się stało. Jednak powaga sytuacji doszła do jej wiadomości dopiero rok temu. Czekała dziesięć lat, żyła w niewiedzy gdzie podziewa się Maria. Gdzie "uciekł" jej ojciec. Dlaczego ją zostawili. 
Nie wiedziała, bo babcia uważała, że jest za młoda, aby to wiedzieć. Co taka szesnastolatka ma poczuć? Patrzyła przez te wszystkie lata przez okno, na szczęśliwe pary, na przyjaźnie, obserwowała ludzi. Tylko ona była uziemiona. Nikt nie wiedział o jej istnieniu. Była nieszczęśliwa, szczególnie, że nie chodziła nawet do szkoły, ponieważ uczyła się w domu. Wiąże się z tym również to, że nie znała praktycznie nikogo. Nie miała przyjaciół. To chyba logiczne, jak każda nastolatka pragnęła pocałunku, pierwszej miłości. Wyobrażała sobie cudowny dotyk warg, obserwując całujące się zakochane pary. Ostatnie dwa lata w wieku od 15-ego roku życia - do teraz, były dla niej depresją. Była dowodem na to, że pod grubą warstwą perfekcyjnie wyćwiczonego uśmiechu, kryła się... Nie da się opisać jej wielkiego nieszczęścia. 
Opiera głowę o siedzenie w samolocie i wbija wzrok w krople deszczu, które tańczyły po całej szybie przy jej fotelu. Wędrowały, tworząc niespokojne wzorki na szkle a finalnie złączając się w jedność i spływając poza jej widnokrąg. Poczuła pieczenie w oczach, przez co była zmuszona je zamknąć, aby nie prowokować innych do licznych pytań "Co się stało?". Współczujący człowiek usiądzie, poda swoją dłoń i zapewni, że wszystko będzie dobrze, że jej życie w końcu się ułoży, zamiast zadawać masę niepotrzebnych pytań. Nie unosiła powiek, obawiając się, że z jej oczu wypłyną wszelkie cierpienia. Oddychała głęboko. Włączyła muzykę, wkładając białe słuchawki do uszu i relaksując się. Słuchała spokojnych nut pianina, co pozwoliło jej nie czuć startującego samolotu. Zasnęła w końcu.
Po kilku godzinach obudziła się, wciąż była w samolocie. Spojrzała przez okno. Ogarnęła ją panika. Unosiła się wysoko nad ziemią, ponad chmurami. Usłyszała głos kobiety, tłumaczącej dziecku, że za godzinę będą w Buenos Aires. Nazwa tego miasta skłaniała ją do licznych refleksji. 
Po pierwsze: ojciec. Przecież będzie teraz mieszkać ze swoim ojcem. Była ciekawa, jak będzie wyglądała ich relacja. Po dwunastu latach rozłąki, tylko i wyłącznie z kaprysu swojego ojca. Nie wymagała od niego nic. No, może poza wolnym pokojem zawierającym łóżko, łazienką, oraz trzema posiłkami dziennie. Od śmierci jej matki German zajmuje się projektowaniem domów. Jego sława wygasła, w sumie może i dobrze, niech Violetta też ukryje się w cieniu. Była bardzo skromna.
Po drugie: publiczna szkoła. Możnaby uznać, że oficjalnie się nią jara. Z tego co słyszała nastolatkowie jej nie lubią, jednak ona sama nigdy nie miała problemów z nauką a całą sobą pragnie wyjść do ludzi. Chciałaby poznać choć jedną osobę, z którą mogłaby podzielić się swoimi przeżyciami. Z którą mogłaby po prostu porozmawiać.
Wysiada z samolotu gdy wreszcie wylądowała i już po kilkunastu minutach z bagażem, zjawia się na lotnisku. Rozpoznaje swojego ojca, ich spojrzenia jednocześnie się spotkały...
__________________________________________________________________

Koniecznie napiszcie mi co myślicie! Mam pytanie. Czy rozdziały nie są za krótkie? Raczej powinnam kończyć rozdział w chwili, w której zaczyna się coś dziać, żeby "podnieść wam ciśnienie" XDD
Komentujcie, pytajcie jeśli czegoś do końca nie wyjaśniłam. ;))
+ Zapraszam na mojego Twitter'a
5 komentarzy = kolejny rodział ♥

28 listopada 2015

#01 "Chroń serce, a reszta sama się obroni"

Biedne dziecko. No ale co ma zrobić? Nie regauje nawet na swoją płaczącą babcię. Co ma zrobić, skoro nie zna smutku? Nie reaguje na wiadomość o wypadku samolotu. O śmierci matki. Nie reaguje...

**12 lat później**

Wstaje około 5-tej nad ranem, aby wyszykować się. Ma samolot za dwie godziny. Z racji, że z Madrytu do Buenos Aires nie leci się w pięć minut, wypadałoby się ogarnąć. Jednak jedyne co ją ogarnia to... Dziwne uczucie. Wykonuje standardowe, poranne "rytuały" w łazience, czyli odświeżenie się i delikatny makijaż. Ponieważ uroda nie zmusza jej do mocniejszego krycia fluidami i innymi kosmetykami, o których nie ma nawet pojęcia, siedemnastolatka wyrównuje koloryt skóry pudrem, tuszuje rzęsy i muska usta różową szminką. Rozplątuje papiloty, które utworzyły na jej głowie urocze loki. Lekko przeczesuje je palcami, aby nadać naturalniejszego efektu, oraz ubiera pudrową, zwiewną sukienkę i jeansową kurteczkę. Do tego botki na koturnie. Jest kruchą osóbką, z czym się wiąże również szczupła, ale zgrabna sylwetka oraz niezbyt wysoki wzrost, - co z resztą nigdy nie było jej kompleksem. Jest gotowa. 
-Tyłek na wierzchu i kilo tapety nie zrobi z ciebie prawdziwej kobiety.-mówi do siebie, uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze. Wraca do pokoju i chwytając rączkę walizki rozgląda się po swoim opustoszałym, dziecięcym pomieszczeniu. Tak nagle zostawić siedemnaście lat? A raczej całe dzieciństwo i swoje życie nagle spakować do jednej walizki? Wracając do owego dziwnego uczucia - nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła. Schodzi na dół, z wielkim trudem ciągnąc za sobą walizkę. Wchodzi do kuchni, przyglądając się zza progu drzwi krzątającej się po kuchni babci.
-Dzień dobry, kochanie. Siadaj, śniadanie gotowe.-powiedziała, odwracając się szybko i pociągając nosem. To jasne, udawała, że wszystko jest w porządku.

Kiwa lekko głową, nic nie mówiąc. To uczucie to smutek. Przeszywa ją, ale nie jest tak załamana, żeby uronić łzę, bo po prostu nie umie. Czuje się jak małe dziecko, które nie rozwinęło się w odpowiednim czasie. Nie przeżyła dzieciństwa jak powinna, jak to zrobili jej rówieśnicy. Siada do stołu w milczeniu i je swoją porcję naleśników. Podchodzi z walizką do drzwi. Odwraca się do babci, wtulając w nią mocno. Czuje jej mokre policzki.

-Pamiętaj, maleńka. Świat jest piękny. Jedynie kwestia wyboru decyduje o tym, jak go postrzegasz, na co kierujesz wzrok. -powiedziała, podnosząc dziewczynę na duchu.
-Jadę poznać świat.-szepcze, jakby sama do siebie. Ciepłymi słowami żegna się z babcią i wychodzi z domu.
-Bądź ostrożna. Twój tata to dobry człowiek, ale nie rozumie swoich wad i błędów.-słyszy za sobą miły głos babci. W jej oczach zbierają się łzy. Idzie przez miasto, czując wilgoć na policzkach, nieodwracalny smutek. Nie chce rozstawać się z babcią po tylu latach. Angelika była jedyną osobą, która poświęciła jej swoją miłość. Teraz leci do Buenos Aires. Pierwszy raz pójdzie do publicznej szkoły. Ma jedynie nadzieję, że zdobędzie czyjąś przyjaźń, oraz że będzie w stanie wybaczyć ojcu.

_________________________________________________________________

I jak Wam się podoba? Mam nadzieję, że wybaczycie mi brak Leona. Póki co jeszcze go nie wprowadzam, hehh. Chcę bardziej Wam przybliżyć osobę Violetty. Nie wiem jeszcze, czy w Leona będę się tak bardzo wgłębiać, aczkolwiek o nim na pewno jeszcze coś napiszę. Zostawcie komentarz, jeśli podoba Wam się ten rodział. ♥

21 listopada 2015

Prolog

Pięcioletnia Violetta Castillo jest wychowywana przez swoją babcię Angelikę. Ponieważ jej mama była piosenkarką, nigdy nie miała czasu dla swojej córeczki. Ojciec? On wcale nie chciał dziecka... Jednak był w związku z Marią (matką dziewczynki). Był także jej menadżerem. Maria wyjeżdżała w trasy, a wtedy z małą Violetką zostawała babcia, która miała dobry kontakt z dzieckiem. Jako jedyna traktowała ją, jak przedmiot oficjalnie chciany. Wróć... Jak osobę, nie jak przedmiot. Przecież to nie jej wina, że nie poczęła się z miłości. To tylko niewinne dzieciątko.
Mimo to, Violetta obdarzona ciepłem i miłością Angeliki, była szczęśliwa. Mimo, że nie znała znaczenia słów "Mama", "Tata". "Rodzice". Mimo, że jej życie nie było usiane płatkami pięknych róż. Nie wiedziała, że inne dzieci żyją normalnie. Nie wiedziała, że można inaczej.
Uczyła się w domu, nie miała kontaktu z innymi dziećmi. Kryła w sobie ukryty talent. Nie poznała życia, nie żyła swoim życiem. Nie była szczęściem innych, nie była owocem niczyjej miłości i pracy. Była tylko malutką, drobną, brązowowłosą dziewczynką, która dla dobra innych musi postawić się zasadom moralności. Która musi poświęcić wiele, aby ocalić to, co jeszcze nie umarło.
        __________________________________________________________________

Zapraszam do komentowania, piszcie co myślicie, komentujcie nawet jeśli macie wytykać mi błędy, jestem tylko człowiekiem xd ♥